Grudniowa wyprawa

Obudziłem się z trudem. 10 minut drzemki na budziku. Jeszcze gorzej się zrobiło. Wróciły codzienne, poranne, pytania o sens. Nikt mnie nie rozumie. Toteż postanowiłem rzucić to wszystko i pojechać w świat. O g. 7:50 wszedłem do gmachu dworca PKP w Bolesławcu. Wnętrze śmierdzi jak kloaka. Trochę chłodno. Ja w kapturze, rękawiczkach i traperach. Ładna dziewczyna w najeczkach do kostki. Bez skarpetek, albo w stopkach. Kobiety są silniejsze. Rozejrzałem się. Stojąc na dworcu kolejowym określenie „jechać w świat” oznacza, w praktyce, w lewo lub w prawo. W lewo więc, Węgliniec, bądź Lubań – w prawo Wrocław, Kraków. Po krótkim namyśle stwierdziłem, z całym szacunkiem dla Węglińca, że pojadę na wschód. Tam powinna być jakaś cywilizacja…

PKP Bolesławiec. Widok na zachód.

W odróżnieniu od bolesławieckiego dworca, przypominającego obszczany klop na melinie, Koleje Dolnośląskie to jest kultura. Pociągi są ładne, czyste, nowoczesne. WiFi w środku, bez szału, ale działa. Punktualnie na każdej stacji. W mniej niż półtorej godziny we Wro.
Za 2 dychy. Czytając książkę. Bez traumy, która towarzyszy każdemu przejazdowi po A4.
W Legnicy przysiadła się elegancko ubrana, młoda kobieta. Urodziwa.
Rozmawiała sporo przez ajfona. „No, no, no. No, no, no. No. Paragon wystaw”.
Potem do niej dzwonili. I to samo, tylko na końcu była faktura. Księgowa chyba.
W okolicach Leśnicy postanowiłem, że zagadam.
-Przepraszam, że zapytam, ale pani wydaje się być taką konkretną i zdecydowaną osobą… Gdyby pani mogła dziś pojechać w góry lub nad morze…
To gdzie by pani pojechała?
-Oczywiście, że nad morze, odparła patrząc mi w oczy.
-Dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.
Zastanawianie się bardzo zaburza romantyczność przygody.
We Wrocku nie śmierdzi na dworcu szczynami.
To jedna z niewielu zalet tego miasta. Jadę nad morze zatem.

Nie wiem jak tam w hrabstwie, ale tutaj już zmrok zapada. Pociąg grzmoci od Poznania, czasem i 160 km/h. Siedzimy sobie w 3 osoby i ćwierć – bo ja, pan z MacBookiem i pani z takim fajnym ziomkiem, co sięga do kolan i jak jest głodny, to mówi „am”.
Za ścianą Wars wita nas. Poznany, na korytarzu, Pan Zbyszek, załatwił w ciągu 40 minut – 3 Tyskie. Ja, dopełniłem się kofeiną do około 300 mg – o czym świadczą lekkie dreszcze i gęsia skórka. Padać – nie pada.
Zastanawiam się, co robić po dotarciu do Gdyni. Priorytetem jest dalsza podróż.
Hel? Dalej już nic nie ma. Prom? Samolot?
Jak do g. 20 nic nie wykombinuję – uznam to za osobistą porażkę…

Dotarłem do portu. Stoi tu m. in. coś a’la Czarna Perła, ale nie wygląda żeby pływała, choć stylówe ma lepszą, niż niejedno E36. Pytałem na Darze Młodzieży, ale bosman powiedział, że jestem za stary. W marinie ⛵ chudo. Większość już wyciągnęli po sezonie. Szukam dalej…

18:10 O! W necie natrafiłem na cień szansy…

-Chcesz płynąć na północ? – zapytał szorstko chief.
-No, jakby się dało…
-Pokaż ręce. Pokazałem.
-Nadajesz się do obierania ziemniaków i szorowania pokładu.
-Tam w kącie jest twoja koja. Rzyga się na zawietrzną.

Za ciepło to tu nie jest. Mamy jakieś 5 mil do Helu.

Zawiszą Czarnym z Gdyni na północ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.