Weselnicy rozgrzani emocjami, a jeszcze bardziej trunkami, emanując zaraźliwą familiarnością zawierzali nam różne rodzinne sekrety – nawet takie, które brzmiały, jak skopiowane żywcem z Żywotów pań swawolnych[1]
Usadzili nas na honorowych miejscach gości wyróżnionych. Tymi wyróżnionymi byli najważniejsi w hierarchii członkowie obu rodzin nowożeńców. Nie było więc dziwnym, że ze strony panny młodej w pobliżu nas zasiadali masywni, czarnogarniturowi wujowie ze Lwowa w liczbie czterech, a naprzeciw nas w liczbie nie do ustalenia, jakieś ciotki i kuzynki pana młodego o bałkańskiej egzotyce.
Poprzez popisy wokalne i orkiestry, ponad suto zastawionymi stołami przedstawiciele obu rodzin nieśmiało nawiązywali, zbliżający ich do siebie dialog, w którym dominował motyw przeżytego wspólnie incydentu, jaki miał miejsce podczas uroczystości zaślubin, które – jak to bywa – odbyły się w mieście pochodzenia panny młodej, w kościele parafialnym w górnośląskim Bytomiu. Otóż jest tam spektakularny obyczaj – rodzaj transcendencji być może, nawiązującej do prehistorii: obchodzenia przez parę nowożeńców wraz z orszakiem druhen i drużbów ołtarza od tyłu po zakończeniu ceremonii głównej.
I w tym przypadku orszak z parą młodych na czele – druhen i drużbów na długie chwile skrył się za ołtarzem, a gdy przy grzmocie muzyki organowej pojawił się znowu – przy konfuzji zgromadzonych w świątyni – w orszaku zabrakło pana młodego – mijały sekundy, minuty, nawet kwadrans, a potem zawzięte poszukiwania przez najprzenikliwszych przedstawicieli z obu rodzin pozostały bez rezultatu: oto pan młody zdematerializował się!
Te wstrząsające informacje zogniskowały naszą uwagę na panu młodym. Marian, zlustrowawszy go swym zezowatym spojrzeniem, które byłoby zaletą każdego detektywa, bo trudno rozeznać czemu lub komu się akurat przygląda – stwierdził: nijaki facet, daleko mu do Clarka Gable[2]. Nie mogłem temu zaprzeczyć: niskiego wzrostu, blondyn z tonsurami, mimo wieku mocno przed trzydziestką wyglądał, jak ktoś kto przegrał fortunę i był w wyrafinowany sposób pobity – bez śladów barbarzyństwa. Tak mógłby wyglądać któryś ze Szwedów z armii Karola XII[3] po pogromie Szwedów pod Połtawą w 1709 r.
Skoro teraz jest, obok panny młodej za stołem w ujęciu panoramicznym, przywołującą na myśl Ostatnią Wieczerzę[4], to zagadkę zniknięcia za ołtarzem rozjaśni opis okoliczności jego odnalezienia się – zasugerowałem Marianowi. On zaś bezzwłocznie wykrzyczał, to jako zapytanie do melodramatycznie ubranej i zachowującej się sąsiadki, w wieku późnego oświecenia, w kolorycie bałkańskiej urody.
No widzi Pan – to bardzo dziwne: Podobno na drugi dzień w południe przywiózł Jana jakiś gospodarz z okolic Bytomia – no ze wsi i tłumaczył, że wlazł mu, a raczej wtoczył się kompletnie pijany do domu, do kuchni, stracił pion i pukał do drzwi od kredensu wołając: „Ala wpuść mnie”. Ujmująca szczerość informującej damy najwyraźniej poruszyła wujów, bo wuj Ignac – tak się nam przedstawił – zaatakował krewniaczkę pana młodego, używając jej słów: „To pani jest dziwna, i to od stóp aż po ten niby stóg
[1] Pierre de Bourdeille de Brantôme
[2] Clark Gable, właśc. William Clark Gable – amerykański aktor filmowy, ze względu na swój status w świecie filmu zwany do śmierci „Królem Hollywood” lub po prostu „Królem”. Jeden z najbardziej dochodowych aktorów w historii kina, ikona „Złotej Ery Hollywood”.
[3] Syn króla Szwecji Karola XI Wittelsbacha i księżniczki duńskiej Ulryki Eleonory Oldenburg. Był wybitnym dowódcą wojskowym. Podczas III wojny północnej (1700-1721) wielokrotnie rozbijał przeważające wojska koalicji Rosji, Saksonii, Danii i Polski
[4]Ostatnia Wieczerza (wł. Il Cenacolo lub L’Ultima Cena) – malowidło ścienne autorstwa Leonarda da Vinci przedstawiające Ostatnią Wieczerzę, wykonane w refektarzu (jadalni) klasztoru Dominikanów przy bazylice Santa Maria delle Grazie w Mediolanie.